7 lipca 2011

Pot, ciężka praca i zajawka, czyli street-hop z Sosnowca

Relacjonował obserwator

Pomyślałbym, że nienawidzę poniedziałków jak O.S.T.R., gdy w wolnych chwilach upajał się jazzem, lecz był wtorek. Drugi dzień tygodnia, a nie lepszy od pierwszego. Szukałem jakiegoś relaksu, odpłynięcia od spraw codziennych. Nerwowo wyczekiwałem popołudnia, kiedy to dostałem propozycję, by znowu pojawić się w przejściu podziemnym przy Patelni. Wieczorem więc wyszedłem z domu, by piętnastominutowym rejsem wzdłuż Sosnowca autobusem linii 811 wstawić się na miejscu docelowym i uprzykrzyć komuś życie.

Zastaliśmy niezbyt zaludnione przejście podziemne funkcjonujące swoim tempem, które zbliżało się ku końcowi. Wywnioskować mógłbyś po zamykanych sklepach i ludziach śpiesznie wracających do swoich domów. My natomiast z niego wyszliśmy.

Przed charakterystycznym miejscem zaczęli się zbierać wygłodniali swojej pasji ludzie. Z entuzjastycznych okrzyków wysnułem, że zapowiadało się coś niestandardowego i odmiennego. Być może to błędne wnioski, lecz śmiem w to bezapelacyjnie wątpić. Takie oto wrażenia towarzyszyły mi na kilka minut przed skądinąd zwykłym treningiem bboys, lecz jestem nieziemsko dumny i napromieniowany energią, że mogłem w tym wszystkim uczestniczyć!

Dla chłopaków czynnie uczestniczących, z pewnością mógł być jedynie zwykłym treningiem. Dla mnie, mimo że to nie był mój debiut pod przejściem, był na swój sposób wyjątkowy. Zjawiło się więcej osób niż zazwyczaj, tak jakby miejskim bboys nagle się zachciało nie wiadomo jak sklonować, zmieniając skórę dla niepoznaki. Oczywiście że nie twierdzę, że nigdy nie było tam więcej bboys niż dotychczas, ale za mojej kadencji po prostu ich aż tylu nie widziałem. Choć mógłbym stwierdzić, bazując na mojej pamięci, że bboys są tam od zawsze!

Po rozgrzewkach i drobnej awarii z grajkiem - zaczęło się! W kole stanęli zajawkowi pasjonaci z Fresh Flava oraz wolni strzelcy. Nie przypominam sobie sytuacji, żeby na środku było pusto, odkąd zabrzmiały pierwsze nutki funkujących breakbeatów. Każdy koleżka prezentował swoje umiejętności lub pracował nad swoimi niedociągnięciami, podejmując się z powodzeniem trudnych do zrealizowania z medycznego punktu widzenia figur. A zabójcze toprocki zapewne śnią się każdemu przechodniowi, który tegoż dnia niejednokrotnie zatrzymywał się na chwilę.

Również i ja w tym treningu miałem swoją rolę. Kiedy w kole narastało zmęczenie, ja czułem się coraz bardziej nazwijmy to wyluzowany. Moja inspiracja wzrastała z ich stopniowym spadaniem sił. A nawet nie byłem taki gorszy, ponieważ gdzieś tam kark imitował wystukiwanie tempa. I klasnąłem sobie czasem na dwa. Rola obserwatora jest również odpowiedzialna, lecz jest to temat na osobne wywody. Dla mnie zresztą, wielmożnego półgłówka, ograniczonego do jedynego gatunku muzycznego, była to także doskonała okazja do posłuchania dobrej muzyki, jak już szukamy dziury w całym.

Wtorkowe wrażenia zapamiętam także symbolicznie. Promują przecież kulturę hip-hop w regionie, nieprawdaż? Przecież mogli pójść na salkę, jednak sztuka ulicy sztuką ulicy. Motyw śmigania pod przejściem jest również pozostałością po latach dziewięćdziesiątych. Kto wie czy nie jedyną, która przekazuje tradycję z czasów oblegania miejscówek. Konsekwencja, która też motywuje!

A właśnie, śmiganie pod przejściem, czyli jak nadmieniłem wcześniej: pod charakterystycznym miejscem. Bo jak inaczej ująć rzecz, która mimo kwadratowej postury potrafi przybrać kształt koła? Zapełnionego koła zajawką, pasją i braterską atmosferą, co już wyczułem przy zbijaniu piątek. Nie wiem jak inni, ale ja z pewnością nie byłem tam po raz ostatni. Pójdziesz ze mną? Zabierz młodszego brata lub siostrę! Nie pozwól mu zmarnować się na podwórku. Niech zobaczy przejście podziemne przy Patelni, a kto wie, czy nie wyrośnie na najlepszego bboya na ziemi?

Relacjonował bboy z Fresh Flava

Już od poniedziałku wiedziałem, że tego dnia zbierze się nas naprawdę dużo, lecz i tak ilość osób mnie troszeczkę zaskoczyła. Byli bboys z Będzina, Sosnowca, Katowic i Mysłowic. Byli nasi dobrzy znajomi tworzący muzykę, których obecność i pogląd na nasz taniec bardzo mnie motywuje i cieszy. W kilku słowach - była nas spora gromada!

Wszyscy zaczęliśmy się zbierać pod sosnowieckim przejściem jak zawsze o 19:00, z nadzieją na dobry i efektywny trening. Byłem na miejscu jako jeden z pierwszych. Czekaliśmy na Lola, który przynosi zbawienne, małe czarne pudło, potocznie zwane grajem. Pech! Nie ma kabla... Nie z takimi rzeczami sobie radziliśmy. Wspomniane pudło Lola ma również możliwość zasilania na baterie, więc szybciutka zrzutka na paluszki załatwiła sprawę.

Od pierwszych brzmień muzyki, w kole coś się działo cały czas. Prawdę mówiąc nie zauważyłem chyba ani jednego najmniejszego przestoju - set za setem!

Ogromnie jarają mnie takie treningi, czuć wtedy niesamowitą energię. Śmiało mogę powiedzieć, że zajawa dosłownie kipi z koła. Co chwilę słychać krzyk, bo ktoś wykręcił dobry sztos, wszyscy chill'ują, śmieją sie, żartują... Po prostu świetnie się razem bawią i rozumieją.

Choć tego dnia moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa po prawie tygodniowej przerwie i niestety częstotliwość oraz energia moich setów nie zadowalała mnie ani trochę, to i tak czuję, że trening podbudował mnie mentalnie. Wracając do domu nachodziło mnie wiele przemyśleń i wniosków, które wyciągnąłem z tego treningu. Wydaje mi się, że zaowocują one świeżością na następnych treningach.

Mam nadzieję, że takie treningi będą teraz bardzo częste. To jest chyba to, czego przede wszystkim szukam w tańcu - chill, zabawa, pasja, wolność... I choć nie wytrenowałem wielu zamierzonych numerów, to wychodzę z założenia, że mały kroczek w tył to późniejsze dwa duże skoki do przodu!

Stay Fresh!

PS. Gratulacje dla Monkey'ego za jedną z najdłuższych dziewiątek jakie u niego widziałem. Rządzisz bracie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz